Minął rok od wypadku, który wstrząsnął Warszawą i całą Polską. Nocą, 15 września 2024 roku, na wysokości Torwaru, pędzący volkswagen Arteon uderzył w tył forda focusa, którym podróżowała czteroosobowa rodzina z Grochowa. Rafał, 37-letni ojciec, zginął na miejscu, matka i dwoje dzieci trafiło do szpitala. Za kierownicą volkswagena siedział Łukasz Żak – recydywista, karany za jazdę bez uprawnień, oszustwa i narkotyki. Tamtej nocy prowadził z zakazem i pod wpływem alkoholu.
Szokujące kulisy nocnego rajdu
Według śledczych cała grupa razem z Żakiem bawiła się wcześniej w barze na placu Konstytucji. Po spożyciu dużej ilości alkoholu, dziesięć osób wsiadło do dwóch samochodów i pojechało w kierunku Pragi. Tam, na Trasie Łazienkowskiej, doszło do tragedii. Świadkowie wspominali snop iskier, huk metalu i samochody toczące się jeszcze wiele metrów po zderzeniu. Ekspertyzy biegłych wykazały, że rodzina jechała prawidłowo – równym tempem, natomiast samochód kierowany przez Żaka został rozpędzony do 226 kilometrów na godzinę.
Kulisy bezpośrednio po wypadku szokowały jeszcze bardziej. Z volkswagena wysiadło czterech mężczyzn i ranna kobieta. Kiedy policja dotarła na miejsce, kierowcy już nie było. Według prokuratury to właśnie koledzy Łukasza Żaka namawiali go do ucieczki, a potem odganiali świadków, którzy próbowali ratować ranną Paulinę.
– W tej sprawie prokuratorzy i policja spotkali się z wyjątkowym bezwzględnym mataczeniem i poplecznictwem. To była zorganizowana akcja osób, które zdawały sobie sprawę, że osoba kierująca nie powinna prowadzić. (Do tego - red.) była wręcz zachęcana do tego, by się oddalić z miejsca zdarzenia – mówił nam rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Piotr Skiba.
Łukasz Żak zniknął na kilkadziesiąt godzin. Pomagał mu m.in. Kacper D., ps. „Gaca”, który odprowadził go do granicy w Świecku cuprą formentorem. Monitoring autostradowy i ustalenia prokuratury wykazały, że wspólnie z trzecim mężczyzną przekroczyli granicę, kierując się do Lubeki, gdzie mieszkał ojciec D. Tam, dwa dni później, niemiecka policja zatrzymała poszukiwanego.
Rok po tragedii. Trwa proces
Lista podejrzanych rosła z miesiąca na miesiąc. Prokuratura postawiła zarzuty dziewięciu osobom, w tym czterem mężczyznom oskarżonym o bezpośrednie pomaganie w ucieczce i utrudnianie śledztwa. Część z nich nie tylko nie udzieliła pomocy ofiarom, ale wręcz zastraszała świadków. Zarzuty obejmują m.in. nieudzielenie pomocy (art. 162 k.k.), poplecznictwo (art. 239 k.k.) i prowadzenie pojazdu w stanie nietrzeźwości (art. 178a k.k.). Najcięższe ciążą na Łukaszu Żaku, wobec którego kwalifikacja prawna została podniesiona z wypadku ze skutkiem śmiertelnym do czynów obciążonych wyższymi karami. Grozi mu nawet kilkanaście lat więzienia.
Łukasz Żak obecnie znajduje się w areszcie. Trwa proces. Dotychczas przed sądem stanęli oskarżeni, a także poszkodowani. Szczególnie dramatyczny przebieg miała druga rozprawa, podczas której wypowiadała się Ewelina, kierowca forda, wdowa po Rafale, który zginął w czasie wypadku. Relacjonowała, że krzyczała w karetce, pytając o męża i dzieci. Opisywała swoje urazy (połamany kręgosłup, urazy wątroby i śledziony), rany dzieci (syn miał operacji nogi). Przyznała, że jest pod opieką specjalistów od zdrowia psychicznego - nie jest w stanie normalnie funkcjonować, ani pracować. Dopiero niedawno rozpoczęła też rehabilitację.
We wrześniu (trzecia rozprawa) w sądzie wypowiadali się świadkowie zdarzenia. Wspominali o tym, że widzieli jadącego z dużą prędkością białego arteona. Pojawiały się głosy o dziwnych, agresywnych zachowaniach niektórych osób na miejscu zdarzenia. Jeden ze świadków prawdopodobnie udostępnił również, dla potrzeb śledztwa, nagranie, na którym słychać jak w kierunku Łukasza Żaka ktoś krzyczy "uciekaj".
Na październik zaplanowano kolejną rozprawę.
Tymczasem sąd zadecydował o przedłużeniu aresztu tymczasowego wobec Łukasza Żaka i jego pięciu kolegów o kolejne dwa miesiące.
Napisz komentarz
Komentarze