Wieczorny spacer, szczególnie nad Wisłą, zamiast relaksu zamienia się w walkę z chmarą komarów. Mieszkańcy skarżą się na rosnącą plagę owadów, ale władze Warszawy nie zamierzają przeprowadzać masowych oprysków. Dlaczego?
Stołeczna radna Karolina Zioło-Pużuk z Nowej Lewicy w interpelacji alarmuje: komary i kleszcze nie tylko utrudniają wypoczynek, ale też niosą zagrożenie dla zdrowia. Borelioza, kleszczowe zapalenie mózgu – to realne ryzyko. Pyta urzędników o plany walki z insektami, ale odpowiedź nie napawa optymizmem.
Co z opryskami?
Magdalena Młochowska, dyrektor-koordynator ds. zieleni, tłumaczy: Warszawa nie planuje "globalnej akcji odkomarzania". Powód? Większość nadwiślańskich terenów to obszary chronione (Natura 2000, Warszawski Obszar Chronionego Krajobrazu), gdzie masowe opryski są prawnie ograniczone.
– Substancje używane przeciw komarom są mało toksyczne dla ludzi, ale zabójcze dla pszczół, owadów wodnych i ptaków Wprowadzając je do środowiska, zaburzamy ekosystem – podkreśla Młochowska.
Dodatkowo, opryski mają być mało skuteczne. Komary migrują na kilkanaście kilometrów, a trucizna znika po pierwszym deszczu. Zdaniem Głównego Inspektoratu Sanitarnego, by zmniejszyć populację o połowę, trzeba by opryskiwać teren dwukrotnie – i bardzo precyzyjnie.
„Niech mieszkańcy sami się bronią”
Zamiast chemicznej wojny z owadami, urzędnicy proponują… indywidualne metody obrony:
- unikanie spacerów o poranku i wieczorem,
- zakładanie ubrań z długimi rękawami,
- montaż moskitier w oknach,
- stosowanie repelentów.
Czy to wystarczy? Mieszkańcy narzekają, że miasto przerzuca odpowiedzialność na nich. Tymczasem nad Wisłę znów ciągną tłumy – mimo że lato dopiero się zaczyna, a komary już szykują się do ataku.
Napisz komentarz
Komentarze