Reklama

Jan Ołdakowski: Największym problemem było to, że Powstańcy nam nie ufali

W tym roku obchodzimy nie tylko 80. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. To także dwie dekady od otwarcia muzeum. Z tej okazji rozmawiamy z dyrektorem, Janem Ołdakowskim, który pracuje na tym stanowisku od początku. Wspomina walkę z czasem, by Muzeum Powstania Warszawskiego otworzyć 1 sierpnia 2004 roku.
Jan Ołdakowski
Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego.

Autor: Maciej Gillert / Raport Warszawski

Piotr Wróblewski: Jak zapamiętał Pan koniec lipca 2004 roku? Wtedy razem z prezydentem Warszawy Lechem Kaczyńskim otwierał Pan Muzeum Powstania Warszawskiego.

Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego: To było niesamowite, że samą wystawę przygotowywaliśmy do ostatniej chwili. Właściwie ostatni ekran został wstawiony na miejsce w momencie, kiedy otworzyły się drzwi i zaczęli wchodzić pierwsi goście. Więc emocje były. Tak jak w filmie „Mission Impossible”, gdzie bohaterowie zawsze zatrzymują zegar detonatora na dwie sekundy przed wybuchem. Miałem wtedy wrażenie jakbym był w takim filmie.

Gdyby goście przyszli 10 minut wcześniej, to widzieliby jeszcze dziurę w ścianie. 

Była też presja ze strony Powstańców? 

Największy problem był taki, że gdy zaczynaliśmy pracę razem z Pawłem Kowalem, Leną Dąbkowską-Cichocką i Joanną Bojarską, to… Powstańcy kompletnie nam nie ufali. To był nasz największy problem. 

Wynikało to z tego, że przez całe lata 90. różni politycy obiecywali im muzeum. Powstańcy zorientowali, że każdy polityk mówi, że powinno powstać, ale nikt nic nie robi. Albo przynajmniej robi niewystarczająco dużo. Wmurowywano kolejne kamienie węgielne, podawano kolejne lokalizacje i Powstańcy byli strasznie tym zmęczeni. Zorientowali się, że ktoś zbija na nich krótkotrwały kapitał polityczny. 

Gdy w końcu zaczęła się budowa, to trzeba było pędzić. Pracowano przecież nawet nocami. 

Moja mama zawsze mówiła „nie rób nic na ostatnią chwile, bo nie zdążysz”. A tutaj były terminy. Pamiętam, że pewna Powstanka była na mnie wściekła – przyszła ze łzami w oczach: 

- Państwo napisali, że jest park, w którym odbędzie się uroczystość, a tutaj plac budowy. Za miesiąc nie będzie żadnego parku! – mówiła. 

- Jak Pan śmiał nas oszukiwać – wyrażała mi laską. I chyba nawet chciała mnie tą laską uderzyć.

To właśnie jest fajne w Powstańcach, że oni zawsze byli skorzy do działania. 

I kiedy otwieraliśmy muzeum, w tym tłumie czuję, że ktoś mnie szarpie za rękaw. To była ta sama Pani, która chciała mnie pocałować w rękę. Tak było jej głupio. Oczywiście to ja ją później pocałowałem w rękę, ale chodzi mi o ten moment, gdy oni wszyscy zrozumieli, że jednak zdążymy. Że będzie muzeum.

Powstańcy rzadko oglądają ekspozycję, ale zawsze zwiedzających. Bo powstanie tego miejsca to było marzenie pokoleniowe, o którym mówili choćby Zbigniew Ścibor-Rylski czy Jan Nowak-Jeziorański. 

Od otwarcia muzeum mija dwadzieścia lat. Jak to możliwe, że wciąż znajdowane są nowe artefakty? Dosłownie kilka dni temu informowano o przekazaniu dokumentów batalionu „Parasol”. 

To zaskakujące. Uważałem, że już nic się nie znajdzie, a tymczasem trafia do nas okupacyjna dokumentacja działań oddziału, który później stał się „Parasolem”. Do tego absolutnie unikalne rzeczy, bo to są działania wywiadowcze, szkice zamachu na Kutscherę (udany zamach AK na dowódcę SS w Generalnym Gubernatorstwie – red.). To pierwsze z rozpoznań, kiedy oni chodzą po mieście, szukają lokalizacji tej akcji i robią szkice. Nie ma wcześniejszych. Trafiają do nas rzeczy, o których wcześniej w ogóle nie było wiadomo, że istnieją.

Społeczność żydowska czeka na ostatnią część archiwum Ringelbluma. Pan – i społeczność muzeum – też czeka na rzeczy podobnej wagi dotyczące sierpnia 1944? 

Nie wiemy co jest ukryte. Część zniszczył komunizm, część ludzie, żeby nie wpadły w niepowołane ręce. Zawsze uczulamy tych, którzy robią remonty starych domów – nie tylko w Warszawie – żeby szukali schowków. A druga sprawa, zachowajcie się patriotycznie, obywatelsko i jeżeli znajdziecie cenne rzeczy, to przynieście je do instytucji, które zajmą się opieką. Może to być lokalne muzeum, Archiwum Akt Nowych czy Muzeum Powstania Warszawskiego. 

Dla mnie uroczystość przekazania dokumentów „Parasola” była również niezwykle wzruszająca. Ludzie przynieśli rzeczy o ogromnej wartości, także materialnej. Gdyby wystawili je na aukcji internetowej, to „poszłyby” za naprawdę grube pieniądze. To unikaty i na pewno miłośnicy historii zapłaciliby za to. Muzea biłyby się o to, a my tutaj dostajemy za darmo, dlatego, że ktoś uważa, że te rzeczy są własnością państwa.

Z okazji 60. rocznicy Powstania Warszawskiego otwarto muzeum, dekadę później przyjechał prezydent Niemiec, a wystawa o powstaniu prezentowana była w centrum Berlina. A jak będzie tym razem? Bo mam wrażenie, że na szczeblu państwowym, politycznym, dzieje się niewiele. 

Wydaje mi się, że ta rocznica jest dla Powstańców. Nie ma „fajerwerków”, ale dla nas najważniejsze jest to, żeby Powstańcy mogli uczestniczyć w uroczystościach. Bo one są dla nich. Mają przecież ponad 90 lat, więc musimy dać im czas, żeby doszli do siebie, zregenerowali się. A chcemy móc przez chwilę z nimi porozmawiać. 

W tym roku będzie wyjątkowy zlot harcerski, ponieważ przyjeżdża 2,5 tys. harcerzy, ze wszystkich organizacji, z całej Europy. To jedyna rzeczy, którą robią razem. Prosimy ich, młodych ludzi, żeby podziękowali Powstańcom i chwilę z nimi porozmawiali. Bo o tej rozmowie będą opowiadać wnukom.

Nie miał Pan chciej nadziei, że – na przykład – na 80. rocznicę przyjeżdża kanclerz Scholz, który mówi, że w ramach reparacji Niemcy zapłacą za odbudowę Pałacu Saskiego? To byłby symboliczny gest także w stronę Powstańców. 

Nie mam pełnej wiedzy, jak wygląda aspekt międzynarodowy tych obchodów, ale mam nadzieję, że będzie na odpowiednim poziomie. Natomiast my przygotowujemy obchody dla Powstańców, ich rodzin, pracujemy nad tym z miastem stołecznym Warszawą od roku. To ostatnia rocznica, na którą tylu Powstańców przyleci zza granicy. Po naszej rozmowę zobaczę się ze Stanisławem Aronsonem, 99-letnim ostatnim członkiem Kolegium „A” Kedywu. Nie wiem czy zdrowie pozwoli mu jeszcze kiedykolwiek przylecieć.

Ilu Powstańców przyleci zza granicy? 

Deklarację złożyło 38. Zobaczymy, ilu zdrowie pozwoli.

Wizualizacja nowego budynku Muzeum Powstania Warszawskiego / mat. pras.

Jak wygląda kwestia przyszłości muzeum? W 2018 roku pokazano pełen plan przebudowy, razem z wizualizacjami. Czy w najbliższym czasie coś w tej sprawie się ruszy? 

Wszystko zepsuła nam pandemia, która cofnęła nas do punktu wyjścia. Straciliśmy fundusze. Mamy zagwarantowaną jedną trzecią środków z urzędu miasta, czyli od naszego organizatora. Szukamy pozostałych dwóch trzecich, sprawdzamy programy unijne, fundusze odbudowy… 

Mamy dobrą dokumentację.

I świetny projekt.

Nowy budynek nie ingeruje w otoczenie. Właściwie w całości umieszczony jest pod ziemią po to, by nie zasłonić zabytkowych budynków przemysłowej Woli. Obok jest tylko gazownia i właściwie tylko to zostało z ceglanej Woli. 

Wielu dyrektorów placówek zmienia się wraz z władzą, albo po kilku latach zmieniają miejsce pracy. Pan jest tu od dwudziestu lat, mimo że niektórzy widzą Pana w innym fotelu, na placu Bankowym. Jan Ołdakowski za kolejne dwie dekady będzie dalej dyrektorem muzeum? 

Dopóki są Powstańcy, to jestem tu z nimi. To moje zobowiązanie. Wielokrotnie przychodzili do mnie i obiecałem im, że będę dopóki oni żyją. Bo bali się, że „ucieknę”. Ale nie mam planów politycznych. Kiedyś próbowałem, byłem senatorem, ale nie mam ochoty tego powtarzać. Obecnie jestem politycznym emerytem. 

W swojej pracy potrzebuję realizacji jakiejś misji. Nie widzę siebie w wielu korporacjach. Raczej w kulturze.

 

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

NAPISZ DO NAS

Masz temat dotyczący Warszawy? Napisz do nas. Zajmiemy się Twoją sprawą.

Reklama
Reklama