ReklamaBanner

Wypadek na Trasie Łazienkowskiej. Wiemy jak szybko mógł jechał Łukasz Ż.

Niemal dwa tygodnie temu na Trasie Łazienkowskiej doszło do wypadku, który wstrząsnął nie tylko Warszawą, ale i całą Polską. Łukasz Ż., najpewniej siedzący za kierownicą rozpędzonego volkswagena, uderzył w forda, którym podróżowała rodzina. W wypadku zginął 37-letni ojciec. Teraz eksperci przeanalizowali szczegóły wypadku i przygotowali najbardziej prawdopodobną rekonstrukcję.
Wypadek na Trasie Łazienkowskiej. Wiemy jak szybko mógł jechał Łukasz Ż.
Ekspertyza ma charakter nieoficjalnej

Autor: Bitwy Drogowe

O wypadku, do którego doszło 15 września o godz. 1:30 w nocy, pisaliśmy tutaj. W skrócie w samochód marki ford, którym podróżowała czteroosobowa rodzina z Grochowa, uderzył rozpędzony volkswagen. Wydarzenia te miały miejsce na Trasie Łazienkowskiej na wysokości ul. Myśliwieckiej i Torwaru. Volkswagenem podróżowało pięć osób - wszyscy pod wpływem alkoholu. Czterech mężczyzn - w tym Łukasz Ż., domniemany kierowca i sprawca wypadku, oraz jedna kobieta - Paulina, która trafiła do szpitala razem z rodziną z forda. 37-letni ojciec zginął na miejscu.

Przez pewien czas, nawet po zatrzymaniu Łukasza Ż. w Niemczech, Prokuratura Okręgowa w Warszawie czekała na ekspertyzę oraz dane dot. przebiegu wypadku. Kilka dni temu taka nieoficjalna analiza została przygotowana i upubliczniona. Wiemy z jaką prędkością miał jechać Łukasz Ż.

O wypadku opowiada Rafał Bielnik z firmy Crashlab.pl oraz Jakub Curyło z Pointlab.pl. Firmy te w przeszłości zajmowały się m. in. wypadkiem na Woronicza. Należy także dodać, że analiza przygotowana przez te dwa podmioty nie jest oficjalną, ostateczną ekspertyzą.

Samochody po zderzeniu pokonały jeszcze niemalże 200 m

- Pojazd świadka jechał południową jezdnią Alei Armii Ludowej w kierunku Mostu Łazienkowskiego. Gdy znajdował się mniej więcej na wysokości Alei Ujazdowskich, przed nim wyjechał samochód marki Ford - podróżowała nim czteroosobowa rodzina. Auto jechało cały czas prawym pasem - wyjaśnia Rafał Bielnik.

Kluczowe w przebiegu wypadku była decyzja świadka, aby zjechać na prawą stronę, na bus pas. Po kilkunastu sekundach niezmiennej jazdy - ford na prawym pasie, z kolei auto świadka na bus pasie - na wysokości ul. Myśliwieckiej w tył forda wjechał rozpędzony Volkswagen Arteon.

- W trakcie zderzenia widoczny jest snop iskier, które wydobyły się spod pojazdów. Widać także, że w nawierzchni powstały bruzdy, dokładnie w miejscu, gdzie doszło do zderzenia volkswagena i forda - dodaje Bielnik.

- Oba pojazdy przemieszczały się ruchem postępowym i obrotowym. Ford uderzył z barierkę energochłonną, znajdującą się po prawej stronie jezdni i przemieszczał się dalej do pozycji powypadkowej. Volkswagen również uderzył w barierkę, ale po stronie lewej. Jak ustaliliśmy odległość jaką przebyły oba pojazdy to kolejno: 180 m dla volkswagena i 220 m dla forda - mówi ekspert z Crashlabu.

Eksperci sprawdzili miejsce wypadku

- Na miejsce wypadku udaliśmy się kilka dni od jego zaistnienia. [...] Zgodnie z oczekiwaniami na środkowym pasie ruchu ujawniliśmy ślad żłobienia przebiegający w przybliżeniu równolegle do krawędzi jezdni. Długość śladu wynosiła około 3 m i powstał on w trakcie uderzenia volkswagena z fordem. Na prawym poboczu znaleźliśmy uszkodzoną barierę energochłonną, która została wgnieciona na długości kilkunastu metrów, z kolei jej wygięcie wynosiło ok. pół metra - wyjaśnia Bielnik.

Jak mówią specjaliści, pomiędzy krawędzią jezdni, a barierą na opasce wykonanej z płyt betonowych oraz na krawężniku widniały również ślady tarcia opon kół o podłoże. Powstać miało ono w trakcie poruszania się forda, na chwilę przed uderzeniem w barierę. 

- Bezpośrednio przed wypadkiem ford, zgodnie z zapisem rejestratora, poruszał się środkowym pasem ruchu. Mniej więcej ruchem jednostajnym. Kierujący tym pojazdem nie zmieniał pasa ruchu, zarówno bezpośrednio przed zdarzeniem, jak i kilkadziesiąt sekund wcześniej. Zachowanie kierowcy było jak najbardziej prawidłowe i nie miało żadnego związku z wypadkiem - dodaje ekspert.

Volkswagen jechał ponad 150 km/h

Głównym celem analizy było ustalenie przybliżonej prędkości kolizyjnej, czyli ile wskazywały liczniki w momencie zderzenia volkswagena i forda. Jak informują eksperci, na podstawie obliczeń ustalono, że licznik forda wskazywał ok. 75 km/h, z kolei Łukasz Ż. mógł jechać z prędkością nawet 160 km/h w momencie zderzenia.

- Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na trzy okoliczności. Po pierwsze kierowca volkswagena jechał prędkością znacznie przekraczającą limit na tym odcinku jezdni. Po drugie w momencie wypadku volkswagen pokonywał łuk prowadzący w lewą stronę. Ostatnią okolicznością jest to, że nawierzchnia była mokra lub wilgotna. To wszystko sprawiło, że kierowca volkswagena nie opanował samochodu i nie dostosował toru do krzywizny łuku. Możemy domniemywać, że volkswagen przed zderzeniem jechał lewym pasem i próbował wyminąć forda - podsumowuje Rafał Bielnik.

Winny jak zwykle alkohol i zbyt szybka jazda

Powyższa analiza miała aspekt stricte techniczny. Jak słusznie zauważa Jakub Curyło, decydującej dla tej sprawy było to, że kierowca - najpewniej Łukasz Ż., znajdował się pod wpływem alkoholu lub substancji psychoaktywnych. Do tego dochodzi oczywiście zbyt duża prędkość. 

- Wypadek zaistniał niemal w rocznicę poprzedniego, bardzo podobnego zdarzenia z autostrady A1, w którym wprawdzie kierujący pojazdem BMW był trzeźwy, jednak jego ryzykowne zachowanie doprowadziło do wielkiej tragedii. Powtarzające się regularnie tego typu zdarzenia wskazują, że system prawny w Polsce zupełnie nie radzi sobie z tego typu przypadkami - komentuje Curyło.

Sprawa Łukasza Ż., oraz jego kolegów, którzy utrudniali akcję ratunkową, toczy się obecnie w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie.

Wypadek odbił się szerokim echem nie tylko wśród zwykłych obywateli, ale i ustawodawców oraz aktywistów. Zdarzenie z Trasy Łazienkowskiej, w połączeniu z wypadkami na Woronicza czy Puławskiej przelało czarę goryczy wśród zauważalnej części społeczeństwa, która domaga się zmian prawnych i zaostrzenia przepisów wobec piratów drogowych - dość dodać, że Łukasz Ż. miał aż pięć sądowych zakazów. 

Obecnie z inicjatywy prezydenta m. st. Warszawy Rafała Trzaskowskiego, mają trwać rozmowy i przygotowania do złożenia przed Sejm i rząd projektu, który przywróciłby samorządom możliwość instalowania fotoradarów. Jak zapewniał na minionej konferencji w towarzystwie ministra spraw wewnętrznych i administracji Tomasza Siemoniaka, pomysł ma być szeroko dyskutowany z innymi samorządami.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
NAPISZ DO NAS

Masz temat dotyczący Warszawy? Napisz do nas. Zajmiemy się Twoją sprawą.